2009-10-27

Podróż Jadę sobie! (KONKURS!)

Opisywane miejsca: Warszawa, Azja (10631 km)
Typ: Inna

Kochani,

w miniony piątek (18 grudnia o godzinie 18) zakończyliśmy nasz konkurs na relację. Dziękujemy za zgłoszenia, relacje są na bardzo wysokim poziomie i naprawdę mieliśmy nie lada problem z wyborem zwycięzców (szala wygranej ważyła się praktycznie do ostatniej minuty.

Ostatecznie zdecydowałyśmy, że nagrody w postaci książki Marzeny Filipczak "Jadę sobie. Azja. Przewodnik dla podróżujących kobiet" otrzymają:

beatus25 za "Gułagi"

slawannka za "Castello Brandolini, w niedzielę latem 1976"

atamanek za "Dzień w śmieciarce"

loswiaheros za"Jeden dzień z podróży"

anna-maria.dabrowska za "Jadę sobie"

Nagrodzonym osobom serdecznie gratulujemy i prosimy o przesłanie ze swojego konta w serwisie Kolumber.pl maila do nas (mail powinien zawierać imię, nazwiskoi adres, na który prześlemy nagrodę).

Śledźcie Kolumbera, bo mamy dla Was jeszcze wiele konkursów!

Kolumberki

Kolumber.pl poleca książkę Marzeny Filipczak "Jadę sobie. Azja. Przewodnik dla podróżujących kobiet".

A dla tych z Was, którzy wezmą udział w naszym konkursie mamy do rozdania 5 egzemplarzy przewodnika. Co zrobić, by dostać książkę? Wystarczy do 18 grudnia zamieścić w serwisie Kolumber.pl relację pt. "Jeden dzień z podróży" (tytuł może być inny, ważny jest temat i tag konkursowy: "jadę sobie"!). Opiszcie jeden dzień ze swojej podróży - to co Was zaskoczyło, zdziwiło, było inne niż w domu, pozwoliło spojrzeć na pewne rzeczy w nowy sposób. Relacja powinna zawierać minimum 2000 znaków i być oznaczona tagiem "jadę sobie". Najlepsze opisy nagrodzimy książkami.

Przed wzięciem udziału w konkursie koniecznie przeczytajcie Regulamin (Regulamin znajduje się poniżej).

Wszystkie relacje biorące udział w konkursie znajdziecie TUTAJ>>

Życzymy powodzenia i czekamy na Wasze opowieści.

A na zachętę... zapraszamy do lektury fragmentów książki.

Kolumberki

  • Jadę sobie

Fragmenty pochodzą z książki Marzeny Filipczak "Jadę sobie. Azja. Przewodnik dla podróżujących kobiet"

Tekst i zdjęcia: Marzena Filipczak

***

3 lipca: Błoto dla zuchwałych

Dżerantut-Taman Negara-Georgetown-Hat Yai(Tajlandia)

Dżungla, plaża, plaża, dżungla, znowu plaża - tak sobie teraz żyję. Taman Negara to jednak niezła przeżycie. Ta dziewicza dżungla ma ponad 130 mln lat, bo Malezję ominęło zlodowacenie. Byłam w niej na dwudniowym trekku z noclegiem w jaskini. Nie wiem, co ludźmi powoduje, że to robią i jeszcze słono płacą. Szliśmy po kostki w błocie, przeprawiali się przez strumienie i zwalone drzewa. Było wilgotno, gorąco, ciemno. Po 10 minutach ubrania stawały się mokre, a po pół godzinie cuchnęły jak wilgotne pranie wyjęte po trzech dniach z reklamówki. Marsz cały czas w górę, w dół, w górę, w dół. Po drodze wystające korzenie, powalone pnie, gryzące komary, pijawki, mrówki. A do plecaka przyczepione karimata, śpiwór i kilka butelek wody.

Z dżungli wyniosłam trzy prawdy:

Prawda pierwsza: jeżeli się zgubisz, znajdź strumień i idź z prądem, dojdziesz do większej rzeki i do ludzi (a w najgorszym wypadku do plaży). Ale tę prawdę już znałam z mojej ulubionej strony o katastrofach lotniczych. Jest tam o cudownie ocalonych, m.in. pewnej nastolatce, której samolot rozpadł się na wysokości 10 km, ona wypadła z niego z fotelem, spadła na dżunglę amazońską, a potem idąc strumieniami po kilku dniach doszła do cywilizacji, czyli do Indianina, który zawiózł ją czółnem do miasta. Nam zgubić się było trudno, było nas ośmioro plus dwóch przewodników - jeden na początku, jeden na końcu. Dwóch chodzi z każdą grupą od czasu, kiedy kilka miesięcy temu pewna malajska studentka została z tyłu, żeby zrobić zdjęcie. Znaleźli ją po 19 dniach 50 km dalej. Podobno schudła w tym czasie 20 kg, ale nie wiem, czy w to wierzyć i polecać jako dietę.

Prawda druga: jeżeli śpisz w dżungli, pal jak najwięcej papierosów i dbaj, żeby ognisko nie wygasło, bo to odstrasza dzikie zwierzęta. W nocy w naszej jaskini było jak w kominie. Fajki skończyły się nad ranem, co niektórym dało w kość bardziej niż skończenie się wody pitnej.

Prawda trzecia: jeżeli trafi cię aborygen strzelający z dmuchawki zatrutą strzałą, musisz jeść dużo cebuli, bo to jedyna odtrutka. Inaczej pożyjesz najwyżej trzy, cztery dni. Nie udało mi się jednak uzyskać odpowiedzi, skąd w dżungli wziąć cebulę.

Poza tym przeszłam kilka innych jaskiń z chmarami nietoperzy, węży i pająków. Jednego z tych ostatnich, z bardzo długimi nóżkami, boją się nawet słonie, bo potrafi im wejść tymi nóżkami do trąby.

Chodziłam po moście zrobionym z lin i powieszonym wysoko w koronach drzew, a wokół tukany wołały „tuk, tuk, tuk, tuk”. Byłam w wiosce aborygenów Orang Asli, tych od zatrutych strzałek, którzy oprócz wyrobu rzeczonych strzałek zajmują się pokazywaniem turystom, jak rozpala się ogień za pomocą drewienka, sznurka i trawy. Przypominało to Disneyland, bo na jednego aborygena przypadało ze czterech turystów, i już chciałam to zapisać w pamięci jako wielką ściemę, kiedy ktoś zapytał, czy aborygeńskie dzieci chodzą do szkół?

– Nasz rząd ma z tym problem – odpowiedział przewodnik. – Kiedy przysyła do wioski nauczyciela albo chce zabrać dzieci do szkoły, ta w ciągu nocy zwija się i przenosi w inne miejsce. Taka ciuciubabka trwa już od lat.

- Dlaczego nie chcecie, żeby dzieci chodziły do szkół? Przecież to dla nich przyszłość? – zapytaliśmy więc szefa wioski.

Spojrzał na nas znad sznurka i drewienka i ze szczerym zdumieniem w oczach odpowiedział: - Przecież tam nie uczą, jak rozpalać ogień i kryć dachy.

Odwrót z dżungli trwał trzy dni, bo najpierw uciekł z miasteczka jedyny autobus jadący w moim kierunku, następnego dnia nie przyjechał w ogóle, w efekcie wylądowałam znowu w Kuala Lumpur. A potem fru, na północ, na wyspę Penang. Było bardzo przyjemnie, bo wszędzie, gdzie jest Chinatown, jest przyjemnie. Chińczycy mają prawie normalne hotele, knajpy i nawet piwo czasem sprzedają.

Dziś wjechałam do Tajlandii - z fasonem, minibusikiem. Przekraczanie granicy lądem to tutaj spore wyzwanie, przebicie się przez kolejki, celników i paszporty zajęło ponad dwie godziny. Tajowie są bardzo skrupulatni, podobno potrafią nie wpuścić do kraju „nieschludnie” wyglądających turystów. Ubrana byłam schludnie, więc nie sprawdziłam tego na sobie, ale wizę i paszport oglądali z naprawdę wielkim namaszczeniem. Stałam przy kolejnym urzędniku z uśmiechem przyklejonym do twarzy i mantrą kołaczącą w głowie: „no, wbij wreszcie tę pieczątkę!”.

Za to zaraz za granicą zrobiło się bardziej swojsko: brudniej, głośniej, ludzi więcej, drogi dziurawe. Mieszkam w cudownie zasyfiałym i cudownie tanim hotelu, gdzie na obiad podano ryż podlany czymś, czego nie znałam, więc już, już miałam nadzieję, ale on też próbował mnie zabić ostrością.

Na razie sobie chodzę i się rozglądam. Na pierwszy rzut oka do indyjskiego superchaosu sporo temu krajowi brakuje.

 
  • wioska Orang Asli w Taman Negarze

Kilka luźnych historyjek o różnych ludziach i nie tylko:

1. Jadę sobie pewnego dnia rowerem i z tyłu słyszę kogoś innego na rowerze, kto śmieje się w głos i krzyczy „To najlepszy sposób. To najlepszy sposób na oglądanie”. Któż to był? Siwiejący węgierski rolnik, który miał w życiu trzy marzenia: zobaczyć Katmandu, Tadż Mahal i Angkor. Właśnie realizował to ostatnie.

2. W moim guesthousie mieszka Magnus ze Szwecji. Magnus cały dzień śpi na hamaku, wieczorem otwiera jedno oko, prosi o piwo i po piwie zaczyna mówić wszystkimi językami świata. Serio - zna ich siedem i wszystkie siedem doskonale parodiuje, ale w wielu innych wygłasza pojedyncze kwestie. Kiedy usłyszał, że jestem Polką, podrapał się chwilę po głowie i powiedział „Smażone jaja w dupie”. Jakiś Polak nauczył go tego twierdząc, że to nasze narodowe przekleństwo.

3. Dwa najważniejsze zakazy w miejscowych guesthouse’ach i hotelach brzmią: nie prostytuować się i nie prasować.

4. Co my tu jemy, oprócz tradycyjnego ryżu z warzywami albo kluseczek z warzywami? Po pierwsze: tukalok, czyli koktajl mleczno-owocowy, który dają w każdym miejscu. Po drugie - i to niewiarygodne, jak silne są nadal wpływy francuskie - na każdym rogu można kupić porządną, chrupiącą, wyjętą właśnie z pieca bagietkę.

I znowu piszę o jedzeniu, zamiast o zachodzącym słońcu, XII-wiecznych świątyniach i wycieczkach na słoniach, jakby było najważniejszą rzeczą na świecie. Prawda jest taka, że wiodę teraz proste życie, które sprowadza się do trzech rzeczy: znaleźć hotel, transport na dalszą drogę i coś do jedzenia właśnie.

5. Po wyborach jest dokładnie tak samo jak u nas. Partia rządząca odtrąbiła już zwycięstwo, a opozycja żąda powtórzenia głosowania twierdząc, że wiele osób nie odnalazło się na listach. Na ulicach spokój, ale wszędzie policja i wojsko pod bronią, legitymujące ludzi. Kambodżanie mówią, że niedługo będzie wojna. Nie o wybory jednak chodzi, tylko o spór przypominający trochę spór o słynną wyspę Pietruszkę – niezamieszkałą górę kamieni w Cieśninie Gibraltarskiej, do której rościły sobie prawa Hiszpania i Maroko. Tu jednak spór jest na większą skalę – Kambodża i Tajlandia kłócą się o tysiącletnią świątynię w nadgranicznej prowincji Preah Vihear. Otóż sto lat temu, kiedy Kambodża była częścią francuskich Indochin, a Tajlandia Syjamem, Francja i Tajlandia porozumiały się co do granicy między państwami. Według map francuskich świątynia znalazła się kilkaset metrów w głąb Kambodży, według sporządzonych potem amerykańskich – w Tajlandii. Jeszcze potem Kambodża odzyskała niepodległość, do świątyni weszły wojska tajskie, a tym pogroziły palcem sądy międzynarodowe, przyznając rację Kambodży. Choć oba kraje nigdy nie doszły do porozumienia co do terenu wokół świątyni, nigdy też zbytnio się o to nie awanturowały. Sytuacja trwała w zawieszeniu, aż w tym roku [2008] Kambodża wystąpiła do UNESCO o wpisanie świątyni na listę dziedzictwa. Wtedy Tajlandia, głównie głosem nacjonalistów, odpowiedziała: to nasze!. Tajskie wojsko weszło na teren świątynny, dziś przeczytałam, że kolejne patrole przekroczyły granicę w innych trzech miejscach, nawet dość daleko od świątyni. Sporem ma się zająć ONZ, a na razie Kambodża przestała wysyłać swoich pracowników do Tajlandii, Tajowie zwijają interesy tutaj, różne grupy apelują o bojkot tajskich produktów. Ludzie na ulicach opowiadają niestworzone rzeczy: jedna dziewczyna mówiła mi, że tajskie jedzenie sprzedawane w sklepach jest zatrute i w jej wiosce dziecko zmarło po zjedzeniu ciastek. Inna - że z terenów przygranicznych uciekła w głąb kraju już ponad połowa ludności. Ludzie wierzą, że kiedy się skończy chaos wyborczy, Kambodża odpowie i będzie wojna.

Tak poważnie kończę na dziś. O polach śmierci i więzieniach Czerwonych Khmerów, które są niemal w każdym mieście, nie będę, nie chcę pisać. Nie próbuję nawet zrozumieć ludzi, którzy robią zdjęcia kościom pomordowanych, zamkniętym w szklanych skrzyniach, i wizerunkom rodzin zamęczonych przez reżim.

Pojutrze jadę do Wietnamu, gdzie nie ma żadnych sporów granicznych, ale nie ma też roamingu, więc chwilowo kontakt SMS-owy wygasa.

  • zwolennicy jednej z partii dzien przed wyborami

Kosmetyki: gdzie na świecie są kobiety

Dawno, dawno temu, kiedy myśl o wyjeździe dopiero krążyła gdzieś wokół mnie i kiedy chciałam, ale nie mogłam się zdecydować, postanowiłam mówić wszystkim, że wyjeżdżam. – A jak już powiem, to nie będzie odwrotu i pojadę – wymyśliłam.

– To prawda, że chcesz wyjechać na pół roku? – zapytał mnie znienacka daleki, przypadkowo spotkany znajomy, do którego widać informacja ta dotarła pocztą pantoflową.

- Ykh… Prawda… ykh… Tak, jasne że jadę.

- Przygotowałaś się już?

- No pewnie. Zaczęłam zapuszczać grzywkę.

Uśmialiśmy się oboje.

A potem naprawdę zaczęłam ją zapuszczać. Nigdy wcześniej nie miałam do tego cierpliwości. Ale co ja zrobię z wymagającą wciąż podcięcia grzywką w Azji? Czy tam w ogóle są jacyś fryzjerzy?

Tuż przed wyjazdem wpadły mnie pożegnać dwie koleżanki. Dziewczyny z serii: bez makijażu pokazujemy się najwyżej sobie, kochamy wakacje nad basenem, odmieniamy przez wszystkie przypadki słowa trendy i wyprzedaże, porozumiewamy się cytatami z „Seksu w wielkim mieście”. Podobno to ja nie przystaję do populacji.

– Będziesz TAM malować paznokcie? Zmywacz, zmywacz i utrwalacz musisz wziąć koniecznie. Czy TAM można kupić tampony? A jak krem pod oczy ci się skończy? Ja wiem, nawilżające chusteczki na pewno ci się przydadzą, tylko weź dużo, żeby wystarczyło do końca. Czy TAM są gabinety z depilacją? Nie zabierasz suszarki? Jak chcesz układać włosy? Musisz mieć puder, jeśli TAM jest wilgotno, będziesz się cały czas świecić. Co, zapakowałaś się w tą małą kosmetyczkę?

Znowu bym się uśmiała, gdyby nie dwa fakty.

Fakt pierwszy: Nadal mnie dręczyła kwestia fryzjera. A konkretnie tego, jak i gdzie ufarbować włosy (zapuścić je na tyle, żeby doprowadzić do naturalnego koloru, nie zdążyłabym. Zresztą ja już nawet nie pamiętam ich naturalnego koloru). W akcie geniuszu przefarbowałam się z czerwonego na ciemny brąz rozumując, że w razie czego o taki kolor TAM będzie łatwiej.

– Odbiło ci – orzekły dziewczęta. – Przecież TAM też żyją kobiety, więc i fryzjer musi być.

Fakt drugi: W piątym miesiącu wycieczki, gdzieś na tarasie guesthousa w północnych Indiach, jedna z dziewczyn z grupy, która się akurat zebrała, nagle powiedziała.

- Głowę bym sobie umyła. Ale muszę oszczędzać szampon, bo się kończy.

- To sobie kupisz – odpowiedziałam. – Himalaya jest super.

- Co? Włosy mi po tym nie wypadną! Próbowałaś? Balsam też można kupić? No nie, nie mów tylko, że używasz miejscowej pasty do zębów.

Więc teraz będzie wszystko, co chciałybyście wiedzieć o kosmetykach i pokrewnych. Ale przy sprawie tak wielkiej jak „wyprawa”, one są tak przyziemne, że głupio pytać.

1. Z fryzjerem w Indiach była absolutna kicha, a konkretnie – nie było go. 99 proc. Hindusek ma naturalnie długie, czarne, ułożone i poskromione olejkiem włosy, pewnie tylko z końcówkami podcinanymi w domu. Fryzjera dla pań widziałam jedynie w największych miastach - Delhi, Bombaju, Kalkucie. W pozostałych był tzw. golibroda, który przyjmował na stołeczku wystawionym obok ulicy podcinając panom wąsy (te ma z kolei 99 proc. Hindusów) i modelując w fale przycięte włosy. Bardzo podobnie rzecz przedstawiała się w Kambodży, w pozostałych krajach – nie było problemu.

Farbę do włosów we wszystkich kolorach tęczy, firm znanych i nie, można kupić w każdym większym sklepie Azji Południowo-Wschodniej. Co też uczyniłam, wracając do naturalnej czerwieni zaraz po wylądowaniu w Malezji. Patent z przefarbowaniem się na brąz w Indiach nie zadziałał; jeśli już, bywały tam najwyżej farby w kolorze czarnym. Konkretnie - we wszystkich odcieniach czerni. Łagodny szampon koloryzujący, pominąwszy że czarny, nie sprawdza się w ogóle. Przy tym kurzu, brudzie, częstotliwości mycia, włosy najdalej po tygodniu są w naturalnym kolorze ścierki.

2. Tzw. zabiegi kosmetyczne. W Indiach – brak. W pozostałych krajach, a zwłaszcza w Tajlandii i Wietnamie – przebierasz, w czym sobie życzysz i jak często sobie życzysz, zarówno u przedsiębiorczych pań działających prywatnie, czyli na stoliku wystawionym na własnej werandzie (dolar za manicure), jak i w eleganckich przeszklonych „klinikach piękności” w centrum miast (4 dolary za regulację brwi). Konkurencja jest tak duża, że w wielu miejscach częściej niż rikszarze zaczepiają hostessy i naganiaczki wciskające w dłoń ulotki z cenami. I chyba nie ma zabiegu, którego nie dałoby się znaleźć najpóźniej po pół godzinie.

Niemal wszędzie (z Indiami włącznie) można zafundować sobie masaż w różnych odmianach. Ale uwaga, zanim sobie zafundujesz, znajdź polecanego masażystę, a najlepiej – masażystkę; przypadki molestowania kobiet w czasie zabiegowego sam na sam wcale nie są rzadkie.

Mnie absolutnie rozwaliło rozwiązanie z tajskiego, mało turystycznego miasteczka Phitsanulok, gdzie w zieleni nad rzeką stoją publiczne rowerki, huśtawki i inne przyrządy do ćwiczeń, a lud rzeczywiście na nich ćwiczy. Obok ustawiono rząd leżaków z widokiem na rzekę, gdzie lud ordynuje sobie masaż stóp (ok. 3 dolarów za godzinę). W tej scenerii na obolałe nogi – rewelacja.

3. Kosmetyki. Dziewczęta miały rację: TAM są też kobiety i też używają szamponów, dezodorantów, kremów, a w wielu rejonach najczęściej kupowanym przez nie kosmetykiem jest talk. Zwykle perfumowany, o zapachu mdłych wód kwiatowych, ale jest też super talk chłodzący z dodatkiem mięty.

Miejscowe kosmetyki są tanie, naturalne i naprawdę porządne; wydawało mi się, że te zabrane z Polski o wiele gorzej radziły sobie z tamtejszym brudem. Dla mnie nie do pobicia były kosmetyki hinduskiej marki Himalaya Herbals w cenie 1-2 dolary za szampony, żele, balsamy, toniki itd.; kremy – ok. 5 dolarów. Zanim kupisz jakikolwiek krem, sprawdź, czy nie jest kremem wybielającym, który na tamtejszym rynku jest bardzo popularny i potrafi zawierać naprawdę silne środki.

We wszystkich państwach Azji Południowo-Wschodniej i marketach w większych hinduskich miastach bez problemu można kupić też marki znane z naszych drogerii – jak ktoś się na nie uprze, oraz płatki higieniczne, pilniczki itd. Kremy przeciwsłoneczne czasami są, a czasami tylko bywają i podobno nie są najlepszej jakości, ale jak dla mnie - ok.

Marki z półki wyższej na lotniskach w niektórych krajach potrafią być dwa razy tańsze niż w Europie.

Odpowiadając na pytanie o pastę do zębów: tak, używałam miejscowej, ale szczerze tego nienawidziłam. Kosztowała dolara za tubkę, była ziołowa i podobno najlepsza na rynku, bo najsilniejsza. Silna tak, że po kilku dniach wypaliła mi skórę wokół ust. Kupiłam ją w przydrożnej budce w małym miasteczku. W każdym większym bez trudu się dostanie Colgate.

4. Artykuły higieniczne. Z faktem występowania TAM kobiet ściśle związany jest fakt występowania podpasek. Są dostępne wszędzie. Chociaż kupując raz nie w markecie, ale na ulicznym sklepo-straganie jakich wszędzie pełno, czułam się jak 14-latka pod kioskiem. Pan znikł na zapleczu. Myślałam, że wróci z towarem, ale wrócił z panią – siostrą, żoną, kuzynką? Pani towar podała, pieniądze zainkasowała, uśmiechnęła się i wróciła na zaplecze. Do dziś zachodzę w głowę, o co chodziło? Czy pan uznał mnie za „nieczystą”?

Tampony można kupić w dużych miastach. Tam też trafia się wynalazek z serii „czego ludzie nie wymyślą” – podpaski i wkładki higieniczne double reklamowane jako „świeżość przez cały dzień” czy coś w tym stylu. Są przyklejone jedna na drugą i kiedy zużytą się wyrzuca, pod spodem zostaje druga, podobno czysta. Fuj, miałam o tym nie pisać, ale ta czyjaś pomysłowość robiła duże wrażenie. No cóż, może Azjatki brzydzi fakt, że my używamy papieru toaletowego zamiast wody i nie stosujemy na co dzień talku?

  • Hinduski

Regulamin konkursu „Dzień z podróży” („Regulamin”)

§ 1. Postanowienia ogólne.

Organizatorem Konkursu pt.: „Dzień z podróży” zwanego dalej "Konkursem") i Fundatorem wszystkich nagród w Konkursie jest:

Agora SA, z siedzibą w Warszawie przy ulicy Czerskiej 8/10, wpisana do rejestru przedsiębiorców prowadzonego przez Sąd Rejonowy dla miasta stołecznego Warszawy, Wydział XIII Gospodarczy Krajowego Rejestru Sądowego pod numerem KRS 59944, kapitał zakładowy w wysokości: 54.977.535 PLN, kapitał wpłacony: 44.140.500 PLN, NIP 526-030-56-44 (zwana dalej „Organizatorem”).

Konkurs zostanie przeprowadzony w okresie od 1 grudnia 2009 roku do 18 grudnia 2009 roku na warunkach i zasadach określonych w niniejszym Regulaminie.

Regulamin stanowi podstawę Konkursu i określa prawa i obowiązki jego Uczestników.

Regulamin Konkursu zostanie zamieszczony na stronie Serwisu Kolumber.pl, prowadzonym pod aktualnym URL: http://kolumber.pl/ (zwanym dalej „Serwisem”).


§ 2. Uczestnictwo w Konkursie.

1. Uczestnictwo w Konkursie jest nieodpłatne.

2. Uczestnikami Konkursu mogą być osoby fizyczne, które spełnią warunki określone w Regulaminie. Osoby niepełnoletnie mogą brać udział w Konkursie tylko za zgodą swoich rodziców lub opiekunów prawnych.
3. W Konkursie mogą wziąć udział wyłącznie osoby, które posiadają lub w trakcie trwania Konkursu założą swój profil w Serwisie.

4. Warunkiem realizacji przez Uczestnika Konkursu prawa do nagrody, jest podanie danych kontaktowych, w tym imienia i nazwiska oraz adresu e-mail, w zakresie niezbędnym do powiadomienia o przyznaniu nagrody i przesłania nagrody. 

5. Uczestnikami Konkursu nie mogą być pracownicy Organizatora oraz członkowie ich rodzin: małżonkowie, dzieci, rodzice oraz rodzeństwo.

6. Przystąpienie do Konkursu jest równoznaczne z akceptacją przez uczestnika Regulaminu w całości. Uczestnik zobowiązuje się do przestrzegania określonych w nim zasad, jak również potwierdza, iż spełnia wszystkie warunki, które uprawniają go do udziału w Konkursie.

7. Uczestnictwa w Konkursie, jak i praw i obowiązków z nimi związanych, w tym także prawa do żądania wydania nagrody, nie można przenosić na inne osoby.


§ 3. Zasady Konkursu

1.  Aby wziąć udział w Konkursie należy w terminie od 1 grudnia 2009 roku od godz. 10:00 do 18 grudnia 2009 do godz. 18:00 umieścić w Serwisie (decyduje zapisany na serwerze Serwisu czas zgłoszenia konkursowego) relację tekstową, zwaną dalej ”Relacją”.

2. W Relacji Autor Relacji powinien opisać jeden dzień ze swojej podróży do dowolnego miejsca na świecie. Szczególny nacisk Autor powinien położyć na wartość poznawczą Relacji, opisując przeżycia związane z podróżą (miejsca, zwyczaje, wydarzenia itp.), które wzbogaciły jego wiedzę o świecie.

3. Relacja powinna zawierać minimum 2000 znaków. Do Relacji można podłączyć zdjęciaw formatach: jpg, gif o wymiarach nie przekraczających 800x600 pikseli i wadze nie przekraczającej 1 MB. Aby Relacja wzięła udział w Konkursie, koniecznie należy oznaczyć ją tagiem „jadę sobie”.

4. Zgłaszać do Konkursu można jedynie nowe, tj. nieopublikowane wcześniej w Serwisie Relacje.

5. Każdy uczestnik Konkursu może zgłosić nieograniczoną liczbę Relacji.

6. Zwycięzca Konkursu może otrzymać maksymalnie jedną nagrodę, bez względu na liczbę nadesłanych zgłoszeń konkursowych.

7. Poprzez zgłoszenie Relacji do Konkursu w sposób określony w niniejszym paragrafie, uczestnik Konkursu oświadcza, że zgłoszona przez niego Relacja nie narusza przepisów prawa, ani prawem chronionych dóbr osób trzecich, a uczestnik Konkursu jest w pełni uprawniony do zgłoszenia Relacji do Konkursu oraz udzielenia zezwolenia na jej wykorzystanie w zakresie określonym w ust. 8 poniżej.

8. Poprzez nadesłanie Relacji do Konkursu w sposób określony w niniejszym paragrafie, uczestnik Konkursu oświadcza, że wyraża zgodę na nieodpłatne publikowanie Relacji na stronach Serwisu, w tym na stronach niezwiązanych bezpośrednio z Konkursem.

§ 4 . Zasady wyłaniania zwycięzców Konkursu i przyznawania nagród

1. Spośród zgłoszeń konkursowych, jury, składające się z redakcji serwisu Kolumber.pl wybierze 5 (słownie: pięć) najlepszych w jego ocenie Relacji.

2. Warunkiem udziału w Konkursie i przyznania nagród jest spełnienie przez Uczestnika Konkursu wymagań, określonych w § 2 i 3 Regulaminu.

3. Uczestnik Konkursu, który uzyskał prawo do nagrody, określonej w § 6 ust. 1, zobowiązany jest podać Organizatorowi w terminie 14 dni od daty ogłoszenia listy zwycięzców własne dane osobowe (imię, nazwisko, dokładny adres, adres e-mail, numer telefonu) Nieprzesłanie danych w ustalonym w niniejszym punkcie terminie, powoduje utratę prawa Uczestnika do nagrody i upoważnia Organizatora do jej przyznania innej osobie.
4. W procesie przyznawania prawa do nagrody, nie będą brały udziału:

a) te same Relacje, tego samego Uczestnika, przesłane z tego samego lub z innego profilu niż poprzednie zgłoszenia tego Uczestnika w Konkursie,
b) Relacje różnych Uczestników, ale przesłane z tego samego profilu, jak zgłoszenie uprzednio przyjęte w Konkursie;
c) te same Relacje różnych Uczestników, przesłane z różnych profili; w takim wypadku w Konkursie będzie brało udział Zdjęcie przesłane wcześniej.

§ 5. Nagrody i ich odbiór

1. Nagrodami w Konkursie są książki Marzeny Filipczak "Jadę sobie. Azja. Przewodnik dla podróżujących kobiet" w liczbie 5 egzemplarzy, po jednym egzemplarzu dla każdej z nagrodzonych osób.

2. Nagrody nie podlegają wymianie na ekwiwalent pieniężny ani na inne nagrody rzeczowe.

3. Jeżeli uczestnik Konkursu, któremu przyznano prawo do nagrody nie spełnia któregokolwiek z warunków, określonych w niniejszym Regulaminie lub nie odbierze przyznanej mu nagrody w terminie 30 (trzydziestu dni) od wysłania przez Organizatora, prawo do nagrody wygasa, a nagroda pozostaje do dyspozycji Organizatora. Nagroda zostanie dostarczona na wskazany adres na terenie Polski przesyłką ekonomiczną za pośrednictwem Poczty Polskiej.

4. Organizator nie ponosi odpowiedzialności za nieprawidłowości związane z opóźnieniem lub niedoręczeniem powiadomienia o wygranej, wynikające z błędnego podania przez nagrodzonego Uczestnika Konkursu danych, na które zostało wysłane powiadomienie lub z przyczyn przez Organizatora niezawinionych.

5. Organizator nie ponosi odpowiedzialności za niezgodne ze stanem faktycznym podanie przez nagrodzonego Uczestnika Konkursu danych, o których mowa w § 2 ust. 4 oraz § 4 ust. 3, jak również za wszelkie zmiany danych, służących do identyfikacji Uczestnika Konkursu, dokonanych po tym zgłoszeniu.

6. Organizator nie ponosi odpowiedzialności za brak możliwości dokonania zgłoszenia konkursowego, spowodowanego przez operatorów sieci komórkowych oraz dostawców usług internetowych.

7. W celu dokonania identyfikacji zwycięzcy, przy odbiorze nagrody winien on okazać dokument tożsamości ze zdjęciem.

§ 6. Reklamacje
1. Reklamacje dotyczące spraw związanych z Konkursem należy składać na piśmie wraz z uzasadnieniem do Organizatora na adres: Agora SA, ul. Czerska 8/10, 00 - 732 Warszawa z dopiskiem "Jeden dzień z podróży" w terminie 14 (czternastu) dni od daty zakończenia Konkursu, bezpośrednio lub listem poleconym (decyduje data stempla pocztowego).
2. Reklamacje przesłane po upływie terminu określonego w ustępie 1 niniejszego paragrafu nie będą rozpatrywane.
3. Reklamacje rozpatrywać będzie Organizator w terminie 30 (trzydziestu) dni od dnia ich otrzymania i udzielać pisemnych odpowiedzi.
4. Decyzja Organizatora w sprawie reklamacji będzie ostateczna.


§ 7. Ochrona danych osobowych

1. Dane osobowe Uczestników Konkursu będą przetwarzane w celach przeprowadzenia Konkursu, wyłonienia Uczestników, którym przysługiwać będzie prawo do nagrody, przyznania, wydania, odbioru i rozliczenia nagrody, a także dla celów marketingowych Organizatora, na co Uczestnik wyraża zgodę.
2. Dane osobowe Uczestników Konkursu będą wykorzystywane zgodnie z warunkami określonymi w ustawie z dnia 29 sierpnia 1997 r. o ochronie danych osobowych (tekst jednolity: Dz. U. z 2002 r., Nr 101 poz. 926.) Administratorem danych osobowych jest Organizator. Zwycięzcy Konkursu wyrażają zgodę na przekazanie Organizatorowi swoich danych osobowych w zakresie niezbędnym do wydania i rozliczenia nagrody.
3. Przetwarzanie danych, o których mowa w ustępie 1 niniejszego paragrafu obejmuje także publikację imienia i nazwiska uczestnika wraz z nazwą miejscowości, w której zamieszkuje.
4. Uczestnik ma prawo wglądu do swoich danych osobowych oraz ich poprawiania.
5. Podanie danych osobowych jest dobrowolne, lecz ich niepodanie uniemożliwia odbiór nagrody.


§ 8. Postanowienia końcowe
1. Regulamin niniejszego Konkursu jest dostępny w siedzibie Organizatorów oraz w Serwisie.
2. Redakcja zastrzega sobie prawo zmiany regulaminu w każdym czasie.

3. Na życzenie uczestnika Konkursu, po przesłaniu przez niego zaadresowanej zwrotnie koperty ze znaczkiem, Organizatory prześle kopię regulaminu Konkursu.
4. Wszelkie informacje o Konkursie zawarte w materiałach promocyjnych i reklamowych mają jedynie charakter informacyjny. Wiążącą moc prawną mają jedynie postanowienia niniejszego Regulaminu.

5. Organizator zastrzega sobie prawo zmiany Regulaminu Konkursu w czasie jego trwania, przy czym zmiany te nie mogą mieć wpływu na prawo Uczestnika do nagrody konkursowej.
6. W sprawach nieuregulowanych Regulaminem, zastosowanie mają przepisy kodeksu cywilnego.
6. Wszelkie spory, mogące wyniknąć między Organizatorem, a Uczestnikami rozpatrywane będą przez sąd powszechny właściwy dla siedziby Organizatora.

 

Zaloguj się, aby skomentować tę podróż

Komentarze

  1. chl03
    chl03 (20.12.2009 19:23) +1
    kiedy wyniki?? :)